środa, marca 15, 2006

Inny swiat


W niedziele niestety musimy wracac do Santiago, skad po obiedzie wyruszamy autobusem do Valparaiso. Poltorej godziny i wjezdzamy do kolejnego chilijskiego miasteczka, niektorzy mowia ze najpiekniejszego ze wszystkich. Czeka juz tam na nas host - 29letni Felipe. Zabiera nas do swojego domu, i tymsamym zabiera nas tak naprawde do zupelnie innej rzeczywistosci, takiej jakiej w Chile jeszcze nie poznalismy. Wjezdzamy autobusem do dzielnicy, ktora wyglada jak jedno z tych wielu mrocznych miejsc w Ameryce Centralnej. Na ulicy walaja sie smieci i psy, zataczaja sie pijacy, domy sie sypia. Dom w ktorym przyjdzie nam spedzic kolejne dwie noce rowniez sie sypie. Znajdujemy sie na jednym ze wzgorz. Bo Valparaiso to same wzgorza. Na mapie tego miasta jedna z najwazniejszych rzeczy z legendy sa... windy, ktore wwoza i zwoza ludzi ze wzniesien.
Dom Felipe to duza, sypiaca sie kamienica. Mieszka on na gorze ze swoim bratem, na dole wynajmuje dwa pokoje, i z tych pieniedzy miedzy innymi zyje. To jeden z takich domow z klimatem.
Wychodzimy zeby kupic wino (ach Chilijczycy i ich wino...). Przechodzimy przez ulice w ktore normalnie nigdy bysmy nie weszli. Ale Felipe mowi ze jest bezpiecznie. Wracamy i przy winie o czym zaczynamy oczywiscie gadac w pierwszej kolejnosci... o polityce!!! Felipe sie upiera ze dobrze ze w Chile wprowadzili przepis, ze tylko dziennikarze moga pracowac w gazetach. Sam konczy dziennikarstwo. Tlumaczymy mu ze swiat pelen licencji oznacza dla nas prawdziwa niewole itd, itd, nie czas zeby o tym teraz pisac.
W ogole Felipe to ciekawa postac, chociaz politycznie z innej planety pod kazdym wzgledem. Pisze ksiazke. Przegladalam jego skoroszyt, chyba nawet niezla.
Budzimy sie nastepnego dnia zeby zobaczyc Valparaiso, to inne oblicze Chile. Valparaiso mimo ze napewno duuuzo biedniejsze jest rzeczywiscie przepiekne. Jedno z ciekawszych miasteczek jakie widzialam w zyciu. Magiczne sa wzgorza z obrastajacymi je ze wszystkich stron kolorowymi domkami. Magiczny jest cmentarz na jednym z nich. Uliczki, wszechobecne na scianach, ladne grafitti. No i morze. Jedziemy pozniej z Felipe do Vini na plaze. Wchodze do dosyc lodowatej wody, plaza tez niezbyt ladna, ale jest przyjemnie.
Wieczorem znowu wino. Makaron z avocado. I gadanie. Gramy w gre. Felipe to naprawde super chlopak, gdyby zyl w Polsce pewnie bysmy zostali przyjaciolmi.

Brak komentarzy: