poniedziałek, marca 20, 2006

Chile, marzec 2006


Spedzilismy zaledwie pare dni w tym przepieknym, ciekawym kraju i juz trzeba bylo wyjezdzac. Nadszedl czas na podsumowanie. Felipe z Valparaiso w czasie jednej z naszych politycznych dyskusji, kiedy ocenialismy sytuacje w jego kraju, powiedzial: ¨Tylko nie mowcie nikomu, ze znacie dobrze Chile!!! 10 dni to znacznie za malo zeby je poznac!¨. Chilijski noblista Pablo Neruda napisal zas, ze kto nie byl w chilijskim lesie ten nie zna tej planety.
O.K., O.k., nie bylismy w chilijskim lesie i spedzilismy tu tylko moment, nie bedziemy sie wiec puszyc i mowic komukolwiek ze poznalismy dobrze Chile. Ale na pewno go zasmakowalismy. Poznalismy ludzi i to jak zyja, co mysla. Zobaczylismy pare miejsc na polnocy, bylismy w dzielnicach bogatych i biednych, pozarlismy tysiace kilometrow autostopem. Wiemy co mowia chilijskie mury i gazety. Poznalismy klimat wyborczego uniesienia i szalenstwa.
Moze dla kogos to niewiele, ale dla nas wystarczajaco, zeby wyrobic sobie o tym kraju jakies zdanie.
Wizja ogolna?
Przede wszystkim myslelismy na poczatku ze Chile jest jednak troche bogatsze. Santiago powalilo nas na kolana, ale Valparaiso odslonilo przed nami nieco inne oblicze tego kraju. Przez ostatnie 16 lat u wladzy byly rozne rzady, w tym socjalistyczne i zapewne w duzym stopniu udalo im sie zniszczyc rozwoj gospodarczy jaki dokonal sie po reformach brygady Pinocheta. Ale tez dokonania Pinocheta nie byly chyba az tak fantastyczne jak to sie czesto w Polsce wydaje. Prawie od kazdego slyszelismy ile to zrabowal i ile firm w czasie prywatyzacji trafilo do rak jego familiares lub znajomych.
Coz, jakby nie bylo, pytani sie przez nas prosci ludzie - jak sie zyje w Chile, odpowiadali: DOBRZE. Zaden z nich nie narzekal na zarobki ani place.
Ludzie.
Ludzie sa przemili i cudowni. Pomocni. Otwarci. Stop funkcjonuje dobrze, choc nap. w Meksyku szedl jeszcze lepiej (tam ludzie sie zatrzymywali na ulicy, tutaj raczej nie). Chilijczycy nie tancza salsy ani tanga, nie pija mate ani nie zuja koki, nie maja nic takiego charakterystycznego jak inne poludniowoamerykanskie nacje ale wyjatkowo dobrze spedza sie z nimi czas.
Jezyk. Czasami zadawalismy sobie pytanie, czy to jeszcze jest hiszpanski... a Marcin stwierdzil ze przyjechalby chetnie ktoregos dnia do Santiago na pare miesiecy, ale najgorsze jest to ze pozniej mowil by tak jak oni tym okropnym dialektem. Rzeczywiscie, nie dosc ze mieszkancy tego kraju zjadaja koncowki wyrazow, przede wszystkim nie wymawiaja ¨s¨, to na dokladke maja cale mnostwo swoich wlasnych okreslen i wyrazen. Np. dziewczyna na swojego chlopaka mowi Pololo, co smieszylo nas niezmiernie :))).
Polityka. Ach polityka. Nawet jakbys chcial nie moglbys o niej nie myslec bedac w Chile wtedy kiedy my. Trzeba przyznac ze mielismy wyjatkowe szczescie! Kraj ten oddychal polityka! Zyl calkowicie wyborem pierwszej w historii PANI prezydent! Czulo sie atmosfere zmiany, odnowy, nadzieji na lepsze. Zakupilam gazete Nacion z usmiechnieta Michelle Bachelet na pierwszej stronie opasana szarfa w barwach narodowych. Dalej zdjecia wiwatujacej ludnosci z transparentami: Michelle kochamy cie!!!
Czy ktokolwiek, nawet najwiekszy zwolennik wita w ten sposob nowo wybranego prezydenta w Polsce... Mhm. Chyba nie zabardzo.
Nacion (bardzo zreszta lewicowy) opisywal dokladnie cala ceremonie ¨zmiany warty¨. Goscie honorowi to - prezydent Boliwii Evo Morales, Argentyny Kirchner, Brazylii - Lula i Wenezueli - Chavez. Coz, jeszcze tylko Fidela w tej przepieknym szeregu, nad ktorym unosila sie czerwona luna brakowalo. Nacion zaznaczal z satysfakcja ze Condoleza Rice otrzymala miejsce w trzecim rzedzie, zaden dziennikarz nie chcial z nia rozmawiac i ceremonie po jej zakonczeniu opuscila bocznymi drzwiami.
To tez znak czasu. Kraje Ameryki Poludniowej w ktorych stery objeli lewicowi politycy poczuly nagle sile. Nikt im tu juz nie wtargnie z wojskiem popieranym przez Wielkiego Brata. Sa teraz razem, zjednoczone pod rozowym sztandarem. W jednosci ich sila. Nasz host z Buenos Aires ma na scianie w kuchni fotografie wszystkich lewicowych przywodcow w tym regionie, wlasnie zamierza dokleic Bachelet. Kiedy sie na to patrzy ma sie wrazenie, ze realizuje sie jakis straszny plan opanowania kontynetu przez jedynie sluszna ideologie. Mam nadzieje ze chociaz Peru sie nie da i sila rozsadku swoich obywateli wybierze jednak Flores.
A propos Peru. Lewica uwielbia proste symbole. Evo to Indianin, Bachelet to kobieta, Lula to prosty czlowiek z biednej rodziny, jako dziecko sprzedawal orzeszki na ulicy. Takie symbole maja to do siebie, ze sa wyrazne, spektakularne i szybko sie wypalaja. Czy ktos jeszcze pamieta szalenstwo kiedy w Peru pare lat temu wybierano pierwszego w historii kontynentu indianskiego prezydenta?? Czy dzisiaj ktokolwiek nazwisko Toledo wypisuje sobie na sztandarach...? Raczej nie. Ludzie w Peru mowia, ze prawdopodobnie po skonczonej kadencji ucieknie z kraju zeby nie dosiegnelo go ramie sprawiedliwosci. Tamtejsi wyborcy chca teraz uciec w ramiona wojskowego - populisty albo krwiozerczej kapitalistki Flores. Co sie stalo? Czyzby rzeczywistosc mowila wieksza prawde niz piekne symbole?
Chile szalalo i wtym szalenstwie czulo sie ducha wolnosci i zmiany. Czyms takim zawsze milo sie oddycha i z przyjemnoscia uwierzylabym chociaz na chwile ze Bachelet to dobra, madra pani prezydent ktora pomoze biednym ludziom. Niesety nie moge w to uwierzyc, bo swiat nie jest taki prosty, a slogany rzucane przez jasnowlosa Michelle byc moze ladnie sie sprzedaja, ale swiat jaki przychodzi po wprowadzeniu ich w zycie wcale taki ladny juz nie jest.
Obiecujemy ci Felipe, ze nie bedziemy nikomu mowic ze znamy dobrze Chile, ale ty nam obiecaj ze nikomu nie bedziesz mowil ze dobrze znasz socjalizm i jego skutki.

I tak Chile. Do widzenia. Liznelismy Cie zaledwie. ALe wrocimy tu ktoregos pieknego dnia, zeby pojechac na Poludnie i wejsc do chilijskiego lasu. Moge sobie wyobrazic, ze na pewno jest przepiekny.

Brak komentarzy: