środa, marca 15, 2006

Ach. Cudowny weekend nad laguna


Chlopak Pameli Kiki proponuje nam zebysmy razem pojechali w weekend na jego dzialke nad laguna, poltorej godziny jazdy na poludnie od Santiago. Robimy zakupy w supermarkecie i ruszamy. Czuje sie troche jakbym jechala ze znajomymi na Mazury na dzialke :).
Dojezdzamy do malutkiej miejscowosci. Ojciec Kiki ma 7 braci, razem kupili 2 hektary ziemi i kazdy wybudowal maly domek dla swojej rodziny. Zjezdzaja sie tutaj wszyscy zeby razem spedzac swieta, weekendy i wakacje. Na prawde swietny pomysl!!! Dzialka jest olbrzymia i miesci sie tutaj wszystko to co tylko moznaby sobie wymarzyc na weekendowy wypoczynek - przepiekna laguna, basen, stol pingpongowy, ale przede wszystkim olbrzymia rodzina! Ludzie! Oto co najcenniejszego poznalismy w Chile. Poznajemy rodzicow Kiki, wojow i kuzynow.
Przez te dwa dni obrzeramy sie jak swinie, bo posilki sa tutaj przygotowywane chyba 24 godziny na dobe. Sniadanie, pozniej obiad, podwieczorek, kolacja. Jemy owoce morza z grilla, pyszna zupe z fasoli i kukurydzy, kielbaski, kurczaka i Bog wie co jeszcze. Popijamy to wszystko hektolitrami wina tinto i piscoli (pisco z cola). I gadamy, gadamy, gadamy.
Pare anegdotek pozostanie na zawsze w naszej pamieci. Najpiekniejsze w podrozowaniu jest wlasnie zmienianie krajow, poznawanie ludzi i patrzenie na rzeczywistosc we wszystkich jej wymiarach z roznych punktow widzenia. W Peru na porzadku dziennym bylo opluwanie Chilijczykow, nazywani byli imperialistami Ameryki Poludniowej, tymi co to wkroczyli swoimi buciorami, zagrabili, zniszczyli, a teraz pusza sie ze sa najlepsi i najbogatsi z calego kontynentu. Nawet Daniel (mysle ze polzartem), napisal mi ze nie watpi ze Chile jest piekne, ma jednak jedna wade - sa tam Chilijczycy. w Boliwi to samo - ciagle powtarzanie, ze krwiozercze Chile zagarnelo dostep do morza, ze to przez Chile ludzie gloduja i umieraja.
Coz, tutaj w koncu mozemy poznac co to znaczy ten chilijski imperializm :). Ojciec Kiki pyta sie nas ¨A jedliscie mariscos (owoce morza) w Boliwii¨. ¨Nie¨- odpowiadamy, nie lapiac o co chodzi. ¨I nigdy nie zjecie - wybucha szczerym smiechem - bo Boliwia nie ma morza, hahahahahahaaa¨. Sami tez pekamy ze smiechu. Podpity juz troche, wesoly woj sie wlacza ¨Tak. Damy im dostep do morza! Zeby sobie nogi zamoczyli. HA HA HA!!¨.
Naprawde smieszna jest rodzina Kiki. Nastepnego dnia stojac nad basenem 60letni woj roztoczy reka kolo nad olbrzymim terenem na ktorym sie znajdujmy, po czym wskazujac na swojego brata (ojca Kiki) powie ze smiertelnie powazna mina: ¨2 hektary. I jeden maricon¨ (kutas, pedal). Myslelismy ze upadniemy ze smiechu na ziemie.
Na prawde super spedzilismy czas nad laguna. Wypoczelismy i wysmielismy sie za wszystkie czasy.

Brak komentarzy: