środa, marca 15, 2006

Jak pachnie La Serena


Rano wychodzimy na stopa. Stoimy przy pustej, ciagnacej sie w nieskonczonosc autostradzie, kryjac sie w cieniu znaku drogowego. Czekamy dlugo. Jak pozniej dojdziemy do wiosku stop w Chile funkcjonuje dobrze, ale tylko jak sie pyta ludzi na stacjach benzynowych, przy drodze nie zatrzymuja sie prawie nigdy. W koncu jednak cos staje. Przejezdzamy pierwsze stopare kilometrow. Stamtad lapiemy nastepna ¨okazje¨ pod Antofagaste. Tutaj przychodzi nam utknac na utostradzie na jakies 3 godziny. Ruszamy
stamtad, zeby w koncu wsiasc do TIRa, ktory bedzie wiozl nas przez reszte dnia i noc az do polozonej nad morzem La Sereny. Kierowcy TIRa (jest ich dwoch) sa naprawde przemili. Jeden z nich oddaje nam swoje lozko i sam drzemie pare godzin na siedzeniu. Nad ranem dojezdzamy do celu naszej podrozy. Smiejemy sie ze dojechalismy tu tak komfortowo niczym w busie cama (popularne w Ameryce Poludniowej autokary z lozkami).
La Serena. Wjechalismy wiec juz tak naprawde do Chile, wgryzlismy sie w nie tysiacem przejechanych kilometrow. Znajomy Kolumbijczyk Julio opowiadal mi o tym jak pojechal kiedys pracowac do Anglii. Wysiadl na dworcu, wyszedl na zalana deszczem ulice. Bylo zimno, nikt tam na niego nie czekal. Jednak z jakichs niewyjasnionych powodow, poczul sie tam jak w domu. Ja podobnie poczulam sie w La Serena. Poczulam sie przez chwile jak w Polsce. Przyczyna tego byla jednak nieco bardziej konkretna -
zapachy. La Serena pachniala morzem i igliwiem (zupelnie jak na polskim wybrzezu) i swiezo skoszona trawa. Byl tez duzy supermarket i szerokie ulice. Europejsko wygladajace twarze. Normalne sklepy i autobusy. Zadnych tam pokrzykujacych sklepikarzy czy naciagaczy. Zero smieci. Moze to tylko szalencza tesknota za Polska sprawila mi takiego psikusa i podarowala takie zludzenie. Ale bedzie ono jeszcze czesto powracac w Chile. Moze wlasnie przez ten kontrast z pozostalym za nami biednym, indianskim
swiatem.
Szeroka ulica doszlismy do morza, do ktorego tez zaraz wskoczylismy. Tzn. ja i Marcin, bo Satoshi nie. Plaza nic specjalnego, woda troche chlodna. Ale miasto mile, ladne. No i fajnie sie zamoczyc po tak dlugim czasie.
Popoludniu spotykamy sie z nasza hostka. Jest super mila nauczycielka historii. Ma w domu tez innych ludzi z hc - 2 Niemki i Czeszke. Zostawiamy rzeczy i wychodzimy na miasto.
Spacerujemy po centrum, widac ze jest to bardzo bogate moiasto. Na bialym, czystym placu glownym Marcin rozglada sie w kolo i mowi z przekasem: ¨Tym panstwom wykorzystywanym przez amerykanski imperializm powodzi sie chyba nienajgorzej¨.
Spedzamy mily wieczor u naszej hostki przy winie owocowym i jazzie. Znajoma producentka perfum twierdzila zawsze ze jak muzyka jest bardzo dobra to mozna poczuc jej zapach. Wydaje mi sie ze muzyka ktorej sluchalismy wtedy w La Serena miala zapach. Japonczyk usiadl wygodnie w swoim fotelu i wsluchujac sie z blogoscia przymykal oczy.

Brak komentarzy: